Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bełchatowianin Marek Paw stanął na "szczycie Europy"... i zaśpiewał swojej córce sto lat [ZDJĘCIA]

Adam Kieruzel
Bełchatowianin Marek Paw z Mont Blanc złożył urodzinowe życzenia córce. Szczyt (4810 m n.p.m.) uznawany jest przez Międzynarodową Unię Geograficzną za najwyższy szczyt w Europie. Pan Marek Znalazł się w grupie dziewięciu śmiałków, którzy postanowiła wejść na „Dach Europy”.
Bełchatowianin Marek Paw z Mont Blanc złożył urodzinowe życzenia córce. Szczyt (4810 m n.p.m.) uznawany jest przez Międzynarodową Unię Geograficzną za najwyższy szczyt w Europie. Pan Marek Znalazł się w grupie dziewięciu śmiałków, którzy postanowiła wejść na „Dach Europy”. Archiwum prywatne
Bełchatowianin Marek Paw z Mont Blanc złożył urodzinowe życzenia córce. Szczyt (4810 m n.p.m.) uznawany jest przez Międzynarodową Unię Geograficzną za najwyższy szczyt w Europie. Pan Marek Znalazł się w grupie dziewięciu śmiałków, którzy postanowili wejść na „Dach Europy”.

Sportowcem, amatorem jak sam podkreśla, jest od czasów szkolnych. Po górach chodzi od ponad dwudziestu lat, a pasja do biegania i chodzenia po górach jest w nim od zawsze. W Polsce zdobył wszystkie ważniejsze i bardziej znane szczyty, zaczynając od zachodniej granicy kraju, kończąc we wschodniej części Polski. A kiedy Tatry, Bieszczady, czy Karkonosze nie sprawiały mu większych problemów, padł pomysł na początku 2018 roku, aby wybrać się na Mont Blanc, który 48-latek osobiście uznał za najwyższy szczyt Europy (niektórzy uważają, że jest to Elbrus - najwyższy szczyt Kaukazu).

- To była o tyle fajna data, że udało się trafić na dobrą pogodę - wspomina Marek Paw. - Czyste niebo, żadnej mgły i opadów. Przyznam, że nie bałem się tak o formę, jak o pogodę, bo z nią w Alpach nikt nie wygrał.

Bełchatowianin znalazł klub wysokogórski, który organizuje wyprawy na najwyższe szczyty świata i zapisał się na wyprawę. Wówczas rozpoczęły się mozolne przygotowania. Wziął on udział w specjalistycznym kursie alpinistycznym organizowanym przez klub, później w warunkach zimowych zdobył Babią Górę. Pokonał też kultową Orlą Perć w Tarach.

- Zdobycie w warunkach zimowych Babiej Góry wcale nie jest takie proste. Mają na to ogromny wpływ bardzo zmienne warunki pogodowe - podkreśla 48-latek, który w okresie siedmiu miesięcy poprzedzających zdobycie Mont Blanc, nie tylko trenował pod względem siłowym, ale także biegał i brał udział w maratonach.

Dramat rozegrał się na początku lipca ubiegłego roku, kiedy Marek Paw doznał zapalenia ścięgna Achillesa. Miesięczna przerwa w treningach biegowych, intensywna rehabilitacja i udało się stanąć na nogi. - Długo oczekiwany urlop na początku sierpnia rozpocząłem od rozgrzewki przed wejściem na szczyt Mont Blanc. W austriackim Tyrolu wystartowałem w maratonie górskim, na dystansie 44 km - opowiada bełchatowianin. - O piątej rano w całkowitych ciemnościach, z latarkami na głowach, zaczęliśmy się wspinać z wysokości około 1700 metrów na 3100. Udało się i po jedenastu godzinach ukończyłem na 98. miejscu, na 140 zawodników z całej Europy - wspomina Marek Paw.

Po tygodniu odpoczynku rozpoczęła się długo wyczekiwana podróż. Marek Paw nie ukrywa, że w trakcie wspinaczki z grupą sześciu osób oraz trzema przewodnikami były lepsze, jak i gorsze momenty. Przez całą wyprawę panowała w grupie jednak wspaniała atmosfera i wszyscy nawzajem bardzo się wspierali. Kiedy na ostatnim etapie wspinaczki jedna z osób na wysokości 4400 m n.p.m. poddała się, z powodu zawrotów głowy, Marek Paw otrzymał dodatkowy bodziec, ponieważ do góry ciągnęła go również myśl, że chce sprawić nietypowy prezent urodzinowy swojej starszej córce. Tego dnia obchodziła urodziny.

- Nie składałem córce życzeń od rana, tylko zebrałem całą grupę, która weszła na szczyt, odśpiewaliśmy 100 lat, pozdrowiliśmy córkę i wysłaliśmy te życzenia - mówi Marek Paw. - Co czuje się na szczycie Europy? To była ogromna radość, euforia i krzyk, wyciągnąłem z plecaka biało-czerwoną flagę, którą dostałem od syna. To nie jest szczyt, na który wchodzi każdy. Miałem świadomość, że zrobiłem coś wyjątkowego. Nic w życiu nie kosztowało mnie tyle wysiłku i sił, co wejście na Mont Blanc - zauważa 48-latek, który w swoim życiu skakał ze spadochronem, był dwa razy rowerem w Rzymie oraz brał udział w kilku maratonach i biegach górskich.

Z wyprawą wiąże się jedna, skrywa jedna tajemnica, o której pan Marek mówi niechętnie.

- Nie powinienem się tym chwalić, bo na Mont Blanc weszło wielu ludzi, ale chyba jestem jedynym, który nie wszedł tam w rakach - przyznaje. - Dałem plamę, z rozpędu nie kupiłem specjalistycznych raków łącznie z butami - zaznacza Marek Paw. - Na Mont Blanc wszedłem więc w raczkach do biegania, w których tydzień wcześniej biegłem po lodowcu w Tyrolu. Ich kolce mają długość około 7 milimetrów. Dla porównania raki z kolcami i zadziorami z przodu mają długość około 2-3 cm. To było bardzo niebezpieczne, a przewodnicy nigdy z czymś takim się nie spotkali. Przy ostrzejszych podejściach na trasie szedłem niemalże „na czterech”, aby się nie ześlizgnąć - relacjonuje 48-latek, który teraz może o całej sytuacji mówić z uśmiechem.

Marek Paw podkreśla, że bieganie nie jest jednak dla niego najważniejsze. To tylko odskocznia od problemów, stresu i pracy, a najważniejsze zajęcie poza „normalnym życiem” to podróżowanie po świecie.

Bełchatowianin na co dzień pracuje w PGE GiEK i uczestniczy w procesie realizacji dostaw paliw do spółki.

- W biegach pomogło mi stowarzyszenie KB Spartakus Bełchatów. Jest to grupa wspaniałych pasjonatów, którzy czerpią ogromną radość z biegania - zaznacza Marek Paw. - Cieszy mnie także to, że jestem motywacją dla innych. Koledzy, którzy wcześniej nie mogli zdobyć szczytu Mont Blanc, kiedy zobaczyli, że ja tego dokonałem również zmotywowali się i tydzień później podjęli udaną próbę wejścia na szczyt. Ponadto miło usłyszeć w mediach społecznościowych od młodych ludzi, że jestem dla nich inspiracją - dodaje uśmiechając się.

Ciekawostką i również zachętą do podróżowania dla innych może również być fakt, że Marek Paw zwiedził w swoim życiu 34 kraje nie znając języka angielskiego. Bełchatowianin wszystkie wycieczki opłaca z własnej kieszeni. Przed rozpoczęciem wyprawy na Mont Blanc miał możliwość otrzymać wsparcia, ale zrezygnował, aby nie wzbudzać niepotrzebnych emocji.

Podróżując po świecie, szczególnie w kierunku wschodnim, doświadczył wielu tradycji w poszczególnych krajach, musiał np. wypić kubek wina na cmentarzu w Gruzji podczas Święta Zmarłych, ponieważ był częstowany nim zgodne z tamtejszą tradycją. Mężczyzna był ostatnio m.in. w Kazachstanie, Jordanii, Gruzji, czy Maroko. Pan Marek podkreśla, że 2018 rok był dla niego szczególnie udany, ponieważ udało mu się uniknąć kontuzji i spełnić zamierzone cele.

Zobacz także: Zagrożenie lawinowe w Ruhpolding, środowe sprinty odwołane. "Wielka szkoda, że nie było ani ceremonii otwarcia, ani nie pozwolono nam obejrzeć sesji treningowej"**

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto